Parafia św. Wawrzyńca w Regulicach

Świadectwa

 

 

bp Edward Dajczak

Marzę o Kościele

 

 

Wziąłem do ręki tekst Ojca Świętego Jana Pawła II, Sługi Bożego, który zostawił polskim biskupom w 1997 roku. Wziąłem go, zastanawiając się, w którą stronę i jak trzeba wędrować z młodym pokoleniem. I tam, z niezwykłą mocą, Ojciec Święty przekazał nam coś bardzo ważnego: „Polskie społeczeństwo wymaga gruntownej Nowej Ewangelizacji. Nikogo nie możemy uważać za straconego, bo Chrystus umarł za wszystkich, otwierając każdemu człowiekowi drogę do życia wiecznego. Potrzeba wiary w moc Chrystusowego krzyża”. Następnie Papież przypomina nam mocno i jednoznacznie: „Człowiek jest drogą Kościoła”. To zdanie Episkopat i Kościół muszą przetłumaczyć na język konkretnych czynów. Jan Paweł II mówił także: „W poprzedniej epoce [Ojciec Święty ma tu na myśli czasy przed rokiem 1990] Kościół stwarzał przestrzeń, w której człowiek, naród mógł bronić swoich praw. W tej chwili człowiek musi znaleźć w Kościele przestrzeń do obrony, poniekąd, przed samym sobą. Przed złym użyciem wolności i przed zmarnowaniem wielkiej, historycznej szansy dla narodu”. Dziś, w kontekście tego wszystkiego, co przeżywamy, całego zmagania o uporządkowanie sytuacji szkoły, pytanie o to, co robić, jest pytaniem otwartym. Jaka jest w tym rola Kościoła? Ministerstwo próbuje tworzyć jakiś porządek, coś robić – mniej lub bardziej poprawnie. Natomiast, co my mamy zrobić?

 

Szukałem słowa, którym można by określić jakąś część młodego pokolenia, i ciśnie mi się na usta słowo „dezorientacja”. Zdezorientowany człowiek, czujący się kimś zabłąkanym, zapędzonym, trochę jak zwierz w matnię, niewidzący wyjścia i sensu tego miotania się, jest kimś, kto na pewno kąsa. Przytoczę tu pewne zdarzenie. Niedawno, idąc ulicami Gorzowa, przechodziłem koło jednej ze szkół. Trzech chłopców, którzy wyszli z niej, widząc koloratkę, próbowało mi dokuczyć. Kiedy mijaliśmy się, podszedłem do nich blisko, prosząc Boga, bym zrobił to najcieplej, jak potrafię, i zapytałem: „Chłopaki, kto wam tak pokiereszował serca? Kto was tak zranił, zniszczył?”. Kiedy stanęli zdziwieni, powiedziałem: „Wiecie, skąd to wiem? Bo normalnie człowiek nie kąsa. Przechodząc obok drugiego człowieka, nie znając go, nie robi takich rzeczy. Tak się zachowuje ktoś, kto jest ranny, jak zwierz, który gryzie tego, kto jest najbliżej”. Myślę, że ta dezorientacja, rany i niemożliwość znalezienia klucza dobrze opisują naszą rzeczywistość. Dlatego zastanawiając się nad Kościołem, który idzie w kolejne tysiąclecie, postawiłem sobie pytanie: „Co można zrobić?”.

 

Kiedyś przytaczałem informację, która mnie bardzo uderzyła: otóż sobotnio-niedzielny numer „New York Timesa” zawiera więcej informacji niż przeciętny mieszkaniec Europy w XIX wieku nabywał w ciągu całego swojego życia. Uderzyło mnie to dlatego, że jest to tylko mały sygnał rzeczywistości, w której żyjemy. Człowiek współczesny jest zarzucany taką ilością informacji i tak różnorodnych, tak sprzecznych, że nijak nie może odnaleźć klucza do ich zrozumienia. Dobrze jest, jeżeli żyje w klimacie rodzinnego ciepła, gdzie ktoś z uporem, sam będąc świadkiem, będzie próbował pomóc mu tę rzeczywistość lepiej rozumieć. A jeżeli nie ma, to jest tylko jedno wyjście z tej sytuacji: musi spotkać człowieka. Musi!

 

I to jest zadanie Kościoła – dawanie świadectwa wobec tych, którzy nie mogą się tego spodziewać w domu rodzinnym. Bo oczywiście, że musimy wspierać odnowę rodziny – to jest postulat oczywisty – ale równocześnie jest to sytuacja, w której trzeba zacząć szukać ludzi, właściwych świadków. W ostatnią niedzielę lipca ubiegłego roku byłem z młodymi ludźmi na Przystanku Jezus. Koncerty Woodstock skończyły się nad ranem, koło drugiej czy trzeciej. Jechałem w niedzielę rano z Kostrzyna nad Odrą, gdzie to wydarzenie miało miejsce, do Rzepina, niewielkiego miasta diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, z którego wychodziła piesza pielgrzymka na Jasną Górę. Msza święta miała być o 6 rano. Jadąc, widziałem siedzących przy drodze młodych ludzi, którzy zatrzymywali samochody. Duże grupy mijałem, szukając jakiejś mniejszej.

 

W pewnym momencie zobaczyłem bardzo smutną dziewczynę, siedzącą na plecaku. Zatrzymałem się i zapytałem, gdzie chce jechać? Powiedziała, że jedzie na drugą stronę Polski. Kiedy ruszyliśmy, spojrzała na mnie i zapytała: „Ksiądz jest od tych od Jezusa?”. Nie czekając jednak na moją odpowiedź, sama zaczęła mówić, że przyjechała tu tydzień temu z chłopcem, że pili, brali narkotyki i oczywiście było sporo rozwiązłości. W pewnym momencie stwierdziła: „Ja właściwie dla tego człowieka jestem biologicznym przedmiotem”. Mówiła, że na placu zaczęła zauważać młodych ludzi, którzy mieli na koszulkach napis: „Jesteś ważny w oczach Boga” i powiedziała: „Wie ksiądz, zastanawiałam się, co to znaczy? Ja nigdy, w niczyich oczach nie byłam ważna, nigdy w życiu, dla nikogo nie byłam ważna. I tak patrzyłam, patrzyłam, zdając sobie sprawę, że muszę otrzeźwieć, nie mogę przepić życia. Przecież nie da się tak żyć. Wiedziałam, że mam dwa wyjścia: albo się zmierzę z tym wszystkim, albo po prostu będę musiała uciekać. Raz, gdy szedł jakiś chłopak w tej koszulce – i patrzyło mu dobrze z oczu – zapytałam go: «Ty, słuchaj, co to znaczy?»”. I dalej opowiada: „Ten chłopak niósł coś w ręku, odłożył to, podszedł do mnie i z całym ciepłem mnie przytulił. Po raz pierwszy w życiu przytulił mnie mężczyzna i czułam, że on nic ode mnie nie chce”. Potem dodała jeszcze, że kiedyś marzyła, żeby tato tak ją przytulił, ale nigdy tego nie zrobił. Po czym chłopak odsunął się od niej, popatrzył na nią – jak powiedziała – bardzo życzliwie i powiedział: „Widzisz, to jest tak, tylko Bóg robi to nieskończenie piękniej. Ja tak nie potrafię. Wtedy jest się ważnym w Jego oczach”. Kiedy wysiadała w Rzepinie przy dworcu, na który ją podwiozłem, spojrzała na mnie i powiedziała: „Księże, muszę uporządkować życie, dawno nie byłam u spowiedzi. Muszę pójść”.

 

Pomyślcie, gdyby ten młody człowiek usiadł z nią i zrobił jej wykład na temat, jak to Pan Bóg ją kocha i jak ona jest ważna w Jego oczach, to prawdopodobnie zanudziłby ją i w którymś momencie machnęłaby ręką albo jeszcze gorzej. Ten młody człowiek, nie wiem, być może modlił się, być może wołał o światło Ducha Świętego i to był moment natchnienia, że zrozumiał, iż ta dziewczyna nie potrzebowała wykładu, ale świadka, który w jakiś sposób przekaże jej miłość Bożą. I tu sposób przekazu okazał się bardzo ważny.

 

Dziś wyrosło pokolenie, które nie jest pokoleniem logicznego myślenia, wychowanym na druku epoki Gutenberga, które wnioskuje. To jest pokolenie, które przeżywa, doświadcza – szybko i natychmiast oczekuje jakiegoś doświadczenia i przeżycia. To jest pokolenie, które inaczej odbiera, według innych znaków. Muszą więc pojawić się ludzie, którzy będą doskonale rozumieli tych młodych ludzi, będą ich znali. To jest też zadanie dla głosicieli Ewangelii, niezależnie, czy będą to księża, siostry zakonne czy świeccy, animatorzy różnych grup. Trzeba dobrze znać mentalność młodych, ich sposób widzenia, a wtedy da się to zrobić.

 

Jak to zrobić? Wracam do myśli – niezwykle pięknej i mądrej, której warto nauczyć się na pamięć. Kiedy kończył się Światowy Dzień Młodzieży w Kolonii, Ojciec Święty Benedykt XVI, żegnając się z Episkopatem niemieckim, powiedział: „Jan Paweł II, inicjator Światowych Dni Młodzieży, lubił mówić, że w tego rodzaju pielgrzymce bohaterami są młodzi, papież zaś, w jakimś sensie, idzie za nimi. Ta żartobliwa uwaga zawiera jednak głęboką prawdę. Poszukując pełni życia, mimo swych słabości i braków, młodzi ludzie prowadzą pasterzy, aby wysłuchali ich pytań i zrobili wszystko, ażeby jedyna prawdziwa odpowiedź – odpowiedź Chrystusa – była dla nich zrozumiała”. To są cudowne, choć bardzo odpowiedzialne zadania. Idąc, wysłuchuje się pytań, a potem trzeba szukać języka, by ta sama, odwieczna, niezmienna odpowiedź była zrozumiała. To jest odwaga poszukiwania nowych dróg, odwaga poszukiwania nowych znaków i to jest istotne. Nowa ewangelizacja musi mieć świeżość. Ona musi mieć świeżość i dynamizm świadectwa oraz pewność tych, którzy głoszą Ewangelię. Musi też mieć świeżość języka komunikacji, ponieważ to pokolenie nie jest pokoleniem, które będzie ciągle słuchało zasad. Moralizatorska metoda głoszenia Ewangelii wobec kolejnego pokolenia w Kościele nie zdaje egzaminu. Nowa Ewangelizacja, ta prawdziwa, musi się zaczynać od przedstawiania żywej Osoby Chrystusa i prowadzić ewangelizowanych do rzeczywistego doświadczenia Boga, do zbliżenia z Nim. Gest tego chłopca na placu Woodstock w stosunku do tej dziewczyny był autentyczną ewangelizacją. Ona zrozumiała, co to znaczy być ważnym w oczach Boga, co to znaczy ciepło spotkania. On powiedział: „To jest ludzkie – małe, Bóg to robi nieskończenie piękniej. Szukaj Go”. I zaczęła szukać.

 

I to jest przede wszystkim nasze zadanie – musimy sobie z tego zdawać sprawę i modlić się o to. To nieprawda, że młode pokolenie nie jest zorientowane ku wartościom i że ich nie szuka. Ale w ewangelizacji ważne jest przejście od stylu, który najpierw podaje normy, ku stylowi, który prowadzi do spotykania się z Osobą Jezusa, a spotykając Go, rozumiemy, o co Jezus woła. Wtedy Dekalog przestaje być ograniczeniem, a staje się dialogiem między Bogiem a człowiekiem. Bo dla wierzącego te dziesięć słów to wielki dialog, który Bóg prowadzi z człowiekiem. Zaś dla kogoś, kto nie spotkał, nie przeżył, nie doświadczył Boga, to są tylko krępujące więzy. Bez miłości nie można zrozumieć Dekalogu.

 

Warto więc w naszym myśleniu o Kościele pomyśleć o języku, znakach i symbolach, bo myślę, że nasz przekaz wiary często jest w przedziwny sposób usztywniony. Czasami wręcz przesadnie w naszej polskiej rzeczywistości. Nie chodzi o to, żeby liturgia nie była liturgią, chociaż ona też musi być żywa i dynamiczna, nie może być drętwa. Kościół posiada ogromne bogactwo paraliturgii, celebracji, różnych form nabożeństw, które młode pokolenie doskonale rozumie. Mamy całą gamę znaków, gestów, przeżyć i emocji. Jest tak wiele różnych możliwości.

 

Myślę, że czasem aż żal, że tego wszystkiego nie przeżywamy, że brakuje ich w naszych wspólnotach i parafiach. Chciałbym zaapelować do wszystkich: biskupów, księży, sióstr, świeckich, do wszystkich, którzy kochają Jezusa i kochają Jezusa w młodym pokoleniu. Tyle się mówi złego o młodzieży, tyle jest problemów w szkołach i nie tylko – oczywiście są to realne, obiektywne problemy. Nie dajmy się jednak zapędzić w myślenie, że są tylko problemy i tylko agresorzy. Nie możemy też wierzyć, że samo dyscyplinowanie rozwiąże te problemy, choć jest ono potrzebne – tego nie neguję.           

 

Chciałbym wrócić do słów Ojca Świętego Benedykta XVI, bo jestem nimi zauroczony. Ojciec Święty, mówiąc o sytuacjach, w których można odkryć Boga, w encyklice Bóg jest miłością, wypowiada piękne zdanie: „Namiętna miłość Boga do swojego ludu, do człowieka, jest zarazem miłością, która przebacza i jest ona tak wielka, że zwraca Boga przeciwko Niemu – Jego miłość przeciw Jego sprawiedliwości”. To jest samo misterium Krzyża.

 

Myślę, że idąc do naszych młodych sióstr i braci, trzeba różne rzeczy porządkować – bo w bałaganie nikt dobrze nie dorasta. Ale ja chciałbym prosić tych wszystkich, którzy będą to robić, o miłość wychowawczą – szczególnie jest ją winien temu pokoleniu Kościół. Taką namiętną Bożą miłość, nawet jeśli zwróci się ona przeciwko nam, dorosłym. W tym sensie, że jak Jezus wziął krzyż, tak my weźmiemy na siebie krzyż wytrzymania: ich poszukiwań, pytań, niepokoju, buntu – nie pozwalając na wszystko – ale też kochając. Weźmiemy to na siebie – wtedy jest szansa, że Kościół będzie przestrzenią, w której młodzi się odnajdą, nawet więcej – w tej przestrzeni odnajdą Boga. To jest nasze zadanie. Jestem przekonany i wierzę w to głęboko, że to jest droga rozwiązania pewnych ważnych i istotnych problemów wychowawczych. Ale ona jest wymagająca, bo tę szaloną miłość muszą wziąć na siebie przede wszystkim rodzice, to jest ich powinność. A jeżeliby oni temu nie sprostali, a w wielu wypadkach nie sprostają, muszą się pojawić nauczyciele, wychowawcy, księża, siostry, świeccy – ludzie, którzy podarują im to i wytrzymają. Kiedyś Guy Gilbert, słynny francuski duszpasterz przestępców, powiedział: „Jak podarujesz bez warunków miłość, dasz ją temu młodemu człowiekowi, to musi się w jego życiu Bóg pojawić”. Tu chodzi o poprawne rozumienie miłości, o poprawne darowanie innym życia.

 

Niech to piękne, naprawdę piękne wezwanie Ojca Świętego Benedykta XVI z encykliki Bóg jest miłością, wpisze się w nasze serca głęboko. Może trzeba nam na nowo wpatrzeć się w Chrystusa przez modlitwę i rozważanie, przyjrzeć się tej niezwykłej miłości w Krzyżu. Ona jest też we Wcieleniu, ona jest w całym oczekiwaniu na Boga, w tym szaleństwie: „Oto idę, aby spełnić Twoją wolę”. Jezus powiedział: „Idę” i w szalony sposób stał się człowiekiem, żeby być blisko nas, żeby nas wesprzeć. Spróbujmy naśladować w tym Jezusa, tak jak można. Życzę wszystkim odwagi.

 

Kiedyś były generał dominikanów tak pięknie powiedział, że przeciwieństwem miłości nie jest nienawiść, ale brak odwagi, tchórzostwo, ponieważ miłość potrzebuje odwagi. Chciałbym życzyć sobie i wam właśnie takiej odwagi, która doprowadzi nas do ludzi. Doprowadzi nas też do młodych, którzy są zbuntowani i niekoniecznie najmilsi. Wierzę, że znajdą się ludzie, którzy podadzą im rękę, wierzę, że będzie właśnie taki Kościół. Marzę o nim…

 

 

 bp Edward Dajczak

Zeszyty Odnowy

 

 

 

 

 

MSZE ŚWIĘTE

W PARAFII REGULICE

W niedziele i święta kościelne:

700, 900, 1100, 1600

W dni powszednie:

wtorek i czwartek o 700,

poniedziałek, środa, piątek i sobota o 1700

w okresie letnim:

poniedziałek, środa, piątek, sobota:

godz. 1800

wtorek, czwartek:

godz. 700

Wirtualny spacer