Parafia św. Wawrzyńca w Regulicach

Katechezy

 

 

Katecheza Papieża Franciszka

Środa 31 maja 2023

 

Kontynuujemy niniejsze katechezy, poruszając kwestię gorliwości apostolskiej, to znaczy mówiąc o tym, co chrześcijanin czuje, by nieść orędzie Jezusa Chrystusa. Dzisiaj chciałbym przedstawić kolejny wielki wzór gorliwości apostolskiej: mówiliśmy o św. Franciszku Ksawerym, o św. Pawle, o gorliwości apostolskiej wielkich zapaleńców; dzisiaj powiemy o pewnym Włochu, który udał się do Chin: Matteo Riccim.

Pochodzący z Maceraty, w regionie Marche we Włoszech, odbywszy studia w szkołach jezuickich i wstąpiwszy do Towarzystwa Jezusowego w Rzymie zachwycony relacjami misjonarzy, podobnie jak wielu jego młodych towarzyszy, poprosił o wysłanie na misje na Dalekim Wschodzie. Po usiłowaniach Franciszka Ksawerego, dwudziestu pięciu innych jezuitów bezskutecznie starało dostać się do Chin. Ale Ricci i jeden z jego współbraci przygotowali się bardzo dobrze, starannie ucząc się chińskiego języka i zwyczajów, i ostatecznie udało im się zamieszkać na południu kraju. Trzeba było osiemnastu lat, z czterema etapami przez cztery różne miasta, by dotarli do Pekinu. Dzięki wytrwałości i cierpliwości, ożywionej niezachwianą wiarą, Matteo Ricci był w stanie przezwyciężyć trudności i niebezpieczeństwa, nieufności i przeciwności. Pomyślcie tylko, że w tamtych czasach, chodząc lub jeżdżąc konno, pokonywał ogromne odległości… podążał nieustannie. Ale jaki był sekret Matteo Ricciego? Jaką drogą podążała jego gorliwość?

Zawsze podążał drogą dialogu i przyjaźni ze wszystkimi osobami, które spotykał, co otworzyło mu wiele drzwi do głoszenia wiary chrześcijańskiej. Jego pierwszym dziełem w języku chińskim był traktat „O przyjaźni”, który miał wielki oddźwięk. Aby dopasować się do chińskiej kultury i życia, początkowo ubierał się jak buddyjscy bonzowie, zgodnie ze zwyczajami tego kraju, ale potem zdał sobie sprawę, że najlepszym sposobem jest przyjęcie stylu życia i ubioru literatów, jak profesorowie uniwersytetów, jak ubierali się literaci, i on tak się ubierał. Dogłębnie studiował ich teksty klasyczne, aby móc przedstawić chrześcijaństwo w pozytywnym dialogu z ich mądrością konfucjańską oraz tradycjami i zwyczajami społeczeństwa chińskiego. A to nazywa się postawą inkulturacji. Ów misjonarz potrafił „inkulturować” wiarę chrześcijańską w dialogu, tak jak starożytni Ojcowie z kulturą grecką.

Jego doskonałe przygotowanie naukowe budziło zainteresowanie i podziw ludzi kultury, począwszy od jego słynnej mapy świata, mapy całego znanego wówczas świata, z różnymi kontynentami, która po raz pierwszy ujawniła Chińczykom rzeczywistość poza Chinami, rzeczywistość, która była znacznie szersza, niż kiedykolwiek myśleli. Ukazał im, że świat jest większy niż Chiny, a oni zrozumieli – ponieważ byli mądrzy. Wiedza matematyczna i astronomiczna Ricciego i jego misjonarzy przyczyniła się również do owocnego spotkania kultury i nauki Zachodu i Wschodu, które następnie przeżyło jeden z najszczęśliwszych okresów nacechowany dialogiem i przyjaźnią. Istotnie, praca Matteo Ricciego nigdy nie byłaby możliwa bez współpracy z jego wielkimi chińskimi przyjaciółmi, takimi jak słynny „Doktor Paweł” (Xu Guangqi) i „Doktor Leon” (Li Zhizao).

Świat wrze i ślizga się z jednego kryzysu w drugi

Sława Ricciego jako człowieka nauki nie może jednak przesłonić najgłębszej motywacji wszystkich jego wysiłków: głoszenia Ewangelii. Poprzez dialog naukowy, z naukowcami, szedł naprzód, ale dawał świadectwo swojej wiary, Ewangelii. Wiarygodność uzyskana dzięki dialogowi naukowemu dała mu uznanie konieczne, żeby zaproponować prawdy chrześcijańskiej wiary i moralności, którą dogłębnie omawia w swoich głównych chińskich dziełach, takich jak „Prawdziwe znaczenie Pana Niebios” – taki był tytuł tej książki. Oprócz jego doktryny, to właśnie jego świadectwo życia religijnego, cnót i modlitwy, owi misjonarze modlili się. Szli przepowiadać, podejmowali działania polityczne, wszystko: ale modlili się. To modlitwa napędza życie misyjne, życie miłosierdzia, pomaganie innym, pokora i całkowity brak zainteresowania zaszczytami i bogactwem doprowadziły wielu jego chińskich uczniów i przyjaciół do przyjęcia wiary katolickiej. Ponieważ widzieli człowieka bardzo inteligentnego, mądrego, tak przebiegłego – w dobrym tego słowa znaczeniu – w załatwianiu spraw i bardzo wierzącego, że mówili: „To, co głosi, jest prawdą, ponieważ mówi to osoba, która daje świadectwo: własnym życiem daje świadectwo temu, co głosi”.

To jest właśnie spójność ewangelizatorów. Dotyczy to nas wszystkich, chrześcijan, którzy jesteśmy ewangelizatorami. Mogę powiedzieć Credo na pamięć, mogę powiedzieć wszystko, w co wierzymy, ale jeśli twoje życie nie jest spójne z tym, co wyznajesz, to na nic się to nie przyda. Tym, co przyciąga ludzi, jest świadectwo spójności: my, chrześcijanie, jesteśmy powołani do życia tym, co głosimy, a nie do udawania, że żyjemy jako chrześcijanie, ale do życia jako ludzie światowi. Spójrzmy na tych wielkich misjonarzy – jak Matteo Ricci, który jest Włochem – zobaczymy, że ich największą siłą jest konsekwencja: są spójni.

W ostatnich dniach swojego życia, tym, którzy byli najbliżej niego i pytali go, jak się czuje, „odpowiedział, że w tym momencie zastanawiał się, czy większa była radość i zadowolenie, które odczuwał wewnętrznie na myśl, że jest blisko swojej podróży, aby pójść i zasmakować Boga, czy też smutek, jaki może wywołać w nim opuszczenie towarzyszy całej misji, którą tak bardzo umiłował, i służba, którą mógł jeszcze wyświadczyć Bogu, naszemu Panu w tej misji” (S. DE URSIS, Relazione su M.Ricci, Archivio Storico Romano S.I.).. Jest to ta sama postawa, o której dawał świadectwo apostoł Paweł (por. Flp 1, 22-24), który chciał odejść do Pana, spotkać Pana, ale „zostaję, żeby służyć”.

Matteo Ricci zmarł w Pekinie w 1610 r., w wieku 57 lat, będąc człowiekiem, który oddał swe życie bez reszty dla sprawy misji. Lecz to, co stanowi drogę aktualną, to konsekwencja życia, świadectwo jego życia jako chrześcijanina. Przyniósł chrześcijaństwo do Chin. To prawda, że był wielki, ponieważ był wybitnym naukowcem, był wielki, ponieważ był odważny, był wielki, ponieważ napisał bardzo wiele książek, ale przede wszystkim był wielki, ponieważ był konsekwentny w swoim powołaniu, konsekwentny w pragnieniu naśladowania Jezusa Chrystusa. Bracia i siostry, niech dzisiaj każdy z nas zada sobie pytanie wewnętrzne: „Czy jestem konsekwentny, czy jestem trochę niezbyt wyraźny?”.

st

 

 

 

 

KATECHEZA PAPIEŻA FRANCISZKA

9 maja 2023

Drodzy bracia i siostry!

 

Przed trzema dniami powróciłem z podróży na Węgry. Pragnę podziękować wszystkim, którzy przygotowali i wspierali modlitwą tę wizytę, oraz raz jeszcze wyrazić wdzięczność dla władz, Kościoła lokalnego i narodu węgierskiego, narodu mężnemu i bogatemu pamięcią. Podczas mojego pobytu w Budapeszcie mogłem odczuć miłość wszystkich Węgrów. Dziś chciałbym opowiedzieć o tej wizycie za pomocą dwóch obrazów: korzeni i mostów.

 

Korzenie. Pojechałem jako pielgrzym do narodu, którego historię – jak powiedział św. Jan Paweł II – naznaczyło „wielu świętych i bohaterów, otoczonych zastępami ludzi skromnych i pracowitych” (Przemówienie podczas uroczystości powitalnej, Budapeszt, 6 września 1996 r.). To rzeczywiście prawda: widziałem bardzo wielu ludzi pokornych i pracowitych, którzy z dumą pielęgnują więź ze swoimi korzeniami. A pośród tych korzeni, jak to jasno wynika ze świadectw podczas spotkań z Kościołem lokalnym i młodzieżą, są przede wszystkim święci: święci, którzy oddali życie za naród, święci, którzy dawali świadectwo Ewangelii miłości, święci, którzy byli światłem w czasach ciemności; wielu świętych z przeszłości, którzy dzisiaj wzywają nas do przezwyciężenia zagrożenia defetyzmu i lęku przed jutrem, pamiętając, że Chrystus jest naszą przyszłością.

 

Mocne korzenie chrześcijańskie narodu węgierskiego zostały jednak wystawione na próbę. Jego wiara, jak słyszeliśmy we fragmencie ze Słowa Bożego, została poddana próbie ognia. Rzeczywiście, podczas ateistycznych prześladowań w XX wieku, chrześcijanie byli brutalnie atakowani, a biskupi, księża, osoby zakonne i świeckie były zabijane lub pozbawiane wolności. Ale chociaż próbowano podciąć drzewo wiary, korzenie pozostały nienaruszone: ukryty Kościół pozostał niezłomny, z wieloma duchownymi tajnie wyświęconymi, którzy dawali świadectwo Ewangelii pracując w fabrykach, podczas gdy babcie ewangelizowały w ukryciu. Na Węgrzech prześladowanie  komunistyczne zostało poprzedzone uciskiem nazistowskim, z tragiczną deportacją dużej liczby ludności żydowskiej. Ale w tym potwornym ludobójstwie wielu wyróżniło się oporem i zdolnością do ochrony ofiar, możliwą dzięki temu, że mocne były korzenie życia wspólnego. W ten sposób wspólne więzi wiary i narodu dopomogły w powrocie do wolności.

 

Ale także i dziś, jak wynika ze spotkań z młodzieżą i światem kultury, wolność jest zagrożona. W jaki sposób? Przede wszystkim w białych rękawiczkach, przez konsumpcjonizm, który znieczula, za którego sprawą człowiek zadowala się odrobiną dobrobytu materialnego, i zapominając o przeszłości „pływa” w teraźniejszości tworzonej na miarę jednostki. Ale kiedy liczy się tylko myślenie o sobie i czynienie tego, co się lubi, korzenie ulegają przytłumieniu. Jest to problem dotyczący całej Europy, gdzie poświęcenie się dla innych, poczucie się wspólnotą, piękno wspólnego marzenia i tworzenie rodzin wielodzietnych przeżywa kryzys. Zastanówmy się więc nad tym, jak ważne jest strzeżenie korzeni, bo tylko sięgając głęboko, gałęzie wyrosną ku górze i wydadzą owoce. Zadajmy sobie pytanie: jakie są najważniejsze korzenie mojego życia? Czy o nich pamiętam, czy o nie się troszczę?

 

Po korzeniach przychodzi drugi obraz: mosty. Budapeszt powstały 150 lat temu z połączenia trzech miast słynie z mostów, które go przecinają i łączą jego części. Przypomniało to, zwłaszcza podczas spotkań z władzami, o znaczeniu budowania mostów pokoju między różnymi narodami. Jest to w szczególności powołanie Europy, która jako „most pokoju” jest wezwana do włączania różnic i przyjęcia tych, którzy pukają do jej drzwi. Piękny w tym sensie jest most humanitarny stworzony dla jakże wielu uchodźców z sąsiedniej Ukrainy, z którymi miałem okazję się spotkać, podziwiając również wielką sieć dobroczynności Kościoła węgierskiego.

 

Kraj ten jest również bardzo zaangażowany w budowanie „mostów na rzecz jutra”: zwraca wielką uwagę na troskę ekologiczną i o zrównoważoną przyszłość, prowadzone są prace nad budową mostów między pokoleniami, między osobami starszymi i młodymi, będące wyzwaniem, którego nikt nie może się dziś wyrzec. Istnieją również mosty, które Kościół, jak się okazało na specjalnym spotkaniu, jest wezwany do wznoszenia ku współczesnemu człowiekowi, ponieważ głoszenie Chrystusa nie może polegać jedynie na powtarzaniu przeszłości, ale zawsze musi być aktualizowane, aby pomóc kobietom i mężczyznom naszych czasów w ponownym odkryciu Jezusa. I wreszcie, wspominając z wdzięcznością uroczystą niedzielną Mszę świętą, z tak licznym udziałem wiernych, myślę o pięknie budowania mostów między wierzącymi: byli tam chrześcijanie różnych obrządków i krajów, a także różnych wyznań, którzy na Węgrzech dobrze ze sobą współpracują. Trzeba budować mosty. Zadajmy sobie pytanie: czy ja w mojej rodzinie, w mojej parafii, w mojej wspólnocie, w moim kraju jestem budowniczym mostów zgody, jedności?

 

Na koniec, na początku miesiąca maja, chciałbym przypominać, że Węgrzy są wielkimi czcicielami Matki Bożej. Poświęceni Jej przez pierwszego króla, świętego Stefana, z szacunku zwykli zwracać się do Niej nie wymawiając Jej imienia, nazywając Ją tylko tytułami Królowej. Królowej Węgier zawierzamy zatem ten umiłowany kraj, Królowej Pokoju zawierzamy budowanie mostów w świecie, Królowej Niebios, którą w tym okresie wielkanocnym sławimy, zawierzamy nasze serca, aby były zakorzenione w miłości Boga.

Radio Maryja

 

 

 

 

Ks. Łukasz BRZEZIECKI

 

 Sakrament bierzmowania źródłem obfitej łaski Bożej

(dla młodzieży)

 

Bardzo często przy okazji różnych rozmów z ludźmi mogłem usłyszeć takie pytanie: Proszę księdza, czy bierzmowanie jest potrzebne, żeby móc zawrzeć ślub kościelny? Przyznam, że zawsze dziwiły mnie tego rodzaju pytania. Zdradzają one wielkie niezrozumienie tego, czym jest sakrament bierzmowania. Często bywa on traktowany jako swego rodzaju zaliczenie, po to, by móc przyjmować kolejne sakramenty. Dziwne jest to, że wielu katolików jakby nie dostrzega wielkiej mocy związanej z tym sakramentem. Podczas gdy, tak jak każdy inny sakrament, jest on źródłem wielkiej łaski od Boga, który poprzez sakramenty chce przychodzić do swojego ludu.

 

Wspominam o bierzmowaniu, ponieważ dziś w pierwszym czytaniu słyszymy o mieszkańcach Samarii, którzy słuchali nauki Filipa o Chrystusie i przyjęli chrzest. Św. Łukasz w dzisiejszym fragmencie Dziejów Apostolskich mówi nam: „Kiedy apostołowie w Jerozolimie dowiedzieli się, że Samaria przyjęła słowo Boże, wysłali do niej Piotra i Jana, którzy przyszli i modlili się za nich, aby mogli otrzymać Ducha Świętego. Bo na żadnego z nich jeszcze nie zstąpił. Byli jedynie ochrzczeni w imię Pana Jezusa. Wtedy więc nakładali apostołowie na nich ręce, a oni otrzymywali Ducha Świętego”.

 

Dzisiejsze słowo Boże jasno nam ukazuje ważność i moc sakramentu bierzmowania. Nie jest on tylko jakimś formalnym gestem, ale jest otwarciem się na przyjęcie tych darów, które Pan Bóg dla nas przygotował. To prawda, że bardzo często zdarza się, iż młody człowiek nie potrafi wyjaśnić sensu przyjmowanego sakramentu bierzmowania, jego znaczenia, że czasem podchodzi do niego tylko formalnie. Ale nie zmienia to faktu, że Kościół od czasów apostolskich przekazuje te Boże dary.

 

Otrzymane na chrzcie nowe życie swą pełną moc osiąga w bierzmowaniu. Sakrament ten staje się dla chrześcijanina znakiem, że Duch Święty, którego Jezus przyobiecał swym uczniom, pragnie go ogarnąć i poruszyć. Niekiedy też określamy bierzmowanie mianem „pieczęci”. Pieczętujemy i doskonalimy to, co zapoczątkowane zostało na chrzcie: wspólnotę z Chrystusem i Jego Kościołem i zaangażowanie w służbę dla dobra ludzi w duchu Jezusa.

 

O ile w sakramencie chrztu Duch Święty przychodzi do człowieka jako Boże życie, to w sakramencie bierzmowania zstępuje jako Energia Boża. Energia ta udziela mu darów niezbędnych do tego, by mieć w sobie dość sił do zmagania się ze złem oraz prowadzenia życia godnego człowieka wierzącego w kochającego go Boga. W Kościele przyjął się zwyczaj udzielania tego sakramentu młodym wierzącym, dla podkreślenia, iż Chrystus obecny w życiu człowieka przychodzi mu ze szczególną pomocą w przełomowych momentach jego życia. Bez wątpienia takim momentem jest wchodzenie w dorosłość. Udzielaną pomocą są dary Ducha Świętego dla umocnienia jego wiary i trwania w jedności z Chrystusem i Jego Kościołem.

 

Tylko cały problem jest taki, że my często oczekujemy od sakramentów niejako natychmiastowego działania, podczas gdy ich owoce są rozłożone na całe życie. Człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wielki dar otrzymuje poprzez sakrament.

 

Warto często uświadamiać sobie, że podobnie jak chrzest, bierzmowanie przyjmuje się tylko raz w życiu, a łaska płynąca z tego sakramentu nigdy się nie kończy, nie przeterminuje, zawsze pozostanie aktualna. Od każdego z nas zależy, na ile ta łaska, którą przyjęliśmy do swojego życia poprzez sakrament bierzmowania, będzie w nas mogła działać wielkie rzeczy. Na ile pozwolimy Duchowi Świętemu, by nas prowadził. Bo On chce i może prowadzić nas do wielkich rzeczy, o ile tylko pozwolimy. A pozwolić działać w nas Duchowi Świętemu, to znaczy nic innego, jak pamiętać o Bogu w naszej codzienności. Nie tylko wtedy, kiedy jest nam źle, kiedy coś nie idzie lub gdy spotkało nas jakieś nieszczęście. Pamiętać o Nim, to być wiernym osobistej codziennej modlitwie, coniedzielnej Mszy Świętej, regularnej spowiedzi, pamiętać o tym, by czasem nawiedzić pusty kościół choćby na moment adoracji.

 

W ten sposób traktujemy Boga jako Przyjaciela, który jest zawsze po mojej stronie, bo pragnie mojego szczęścia. W ten sposób jest On zapraszany z całą mocą do naszego życia i może w nas działać wielkie rzeczy, bo pozwalamy, aby był obecny. On przecież zawsze szanuje naszą wolność i nigdy nie chce jej naruszyć.

 

Bóg chce w tobie działać wielkie rzeczy, ale czeka na twoje otwarcie i przyzwolenie.

 

Ks. Łukasz BRZEZIECKI

 

Materiały Homiletyczne 2023

 

 

 

Katecheza Papieża Franciszka

 26 kwietnia 2023

 Drodzy bracia i siostry!

 Kontynuujemy cykl katechez o świadkach gorliwości apostolskiej. Wyszliśmy od św. Pawła, a ostatnim razem patrzyliśmy na męczenników, którzy głoszą Jezusa swoim życiem, aż do oddania życia za Niego i za Ewangelię. Ale jest jeszcze inne wielkie świadectwo, które przewija się przez historię wiary: świadectwo mniszek i mnichów, sióstr i braci, którzy wyrzekają się siebie i wyrzekają się świata, aby naśladować Jezusa na drodze ubóstwa, czystości, posłuszeństwa i wstawiać się za wszystkimi.

 Ich życie mówi samo przez się, ale możemy zapytać: jak ludzie żyjący w klasztorach mogą pomóc w głoszeniu Ewangelii? Czy nie zrobiliby lepiej, gdyby swoje siły zaangażowali w misję? Wychodząc z klasztoru i głosząc Ewangelię poza klasztorem? W istocie mnisi są pulsującym sercem przepowiadania: ich modlitwa jest tlenem dla wszystkich członków Ciała Chrystusa. Ich modlitwa jest niewidzialną siłą, która podtrzymuje misję. Nie przypadkiem patronką misji jest zakonnica, św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Posłuchajmy, jak odkryła swoje powołanie: „zrozumiałam, że Kościół ma serce i że to serce pała gorącą miłością. Zrozumiałam, że jedynie miłość porusza członki Kościoła i że gdyby ona wygasła, apostołowie nie głosiliby już Ewangelii, męczennicy nie przelewaliby już krwi. Zobaczyłam i zrozumiałam, że miłość zawiera w sobie wszystkie powołania [...].Wtedy to w uniesieniu duszy zawołałam z największą radością: O Jezu, moja Miłości, nareszcie znalazłam moje powołanie: moim powołaniem jest miłość [...] W sercu Kościoła, mojej Matki, ja będę miłością” (Rękopis autobiograficzny „B”, 8 września 1896, LG, t. IV). Mnisi i mniszki żyjący kontemplacją zakonnicy to ludzie, którzy modlą się, pracują, modlą się w milczeniu za cały Kościół. I to jest miłość: to jest miłość wyrażona przez modlitwę za Kościół, pracę dla Kościoła, w klasztorach.

Ta miłość do wszystkich ożywia życie mnichów i przekłada się na ich modlitwę wstawienniczą. W związku z tym chciałbym przybliżyć wam jako przykład św. Grzegorza z Nareku, Doktora Kościoła. Jest to mnich ormiański, żyjący około roku tysięcznego. Pozostawił nam księgę modlitw wyrażających wiarę narodu ormiańskiego, który jako pierwszy przyjął chrześcijaństwo. Naród ten, przylgnąwszy do krzyża Chrystusa, bardzo wiele wycierpiał na przestrzeni dziejów. Święty Grzegorz spędził prawie całe swoje życie w klasztorze w Nareku. Tam nauczył się zgłębiać ludzką duszę, a łącząc poezję i modlitwę, wyznaczył szczytowe osiągnięcie ormiańskiej literatury i duchowości.

 Najbardziej uderza w nim uniwersalna solidarność, której jest wyrazicielem. A między mnichami i mniszkami istnieje powszechna solidarność: cokolwiek dzieje się w świecie, znajduje miejsce w ich sercach i modlą się. Serce mnichów i mniszek to serce, które odbiera jak antena, odbiera to, co dzieje się w świecie i modli się i wstawia się za to. W ten sposób żyją w jedności z Panem i ze wszystkimi. Święty Grzegorz z Nareku pisze: „Obarczyłem się z dobrawoli wszystkimi grzechami świata, przystałem na spłatę długów, zaciągniętych przez pierwszego z ludzi, aż po kres pokolenia jego” (Księga śpiewów żałobliwych, 72, Warszawa 1990). I tak jak czynił to Jezus, mnisi biorą na siebie problemy świata, trudności, choroby, wiele spraw, i modlą się za innych. I to są wielcy ewangelizatorzy. Jak to jest, że klasztory żyją zamknięte a ewangelizują? Bo poprzez słowo, przykład, wstawiennictwo i codzienną pracę mnisi są mostem wstawiennictwa za wszystkich ludzi i za grzechy. Oni też opłakują, płaczą z powodu swoich grzechów - wszyscy jesteśmy grzesznikami - i opłakują też grzechy świata, i modlą się i wstawiają rękami i sercem wzniesionym ku Bogu. Pomyślmy trochę o tym - jeśli mogę użyć tego słowa – „zasobie”, jaki mamy w Kościele: są oni prawdziwą siłą, prawdziwą mocą, która podtrzymuje lud Boży, i stąd bierze się zwyczaj, jaki mają ludzie - lud Boży - kiedy spotykają osobę konsekrowaną, mówią: „Pomódl się za mnie, módl się za mnie", bo wiecie, że istnieje modlitwa wstawiennicza. Dobrze nam zrobi - na miarę naszych możliwości - odwiedzenie jakiegoś klasztoru, bo tam się modlą i pracują. Każdy z nich ma swoją regułę, ale ręce są tam zawsze zajęte: zajęte pracą, zajęte modlitwą. Niech Pan da nam nowe klasztory, niech da nam mnichów i mniszki, którzy swoim wstawiennictwem podtrzymują Kościół. Dziękuję.

 o. Stanisław Tasiemski OP (KAI) / Watykan

 

 

 

 

 

 

MSZE ŚWIĘTE

W PARAFII REGULICE

W niedziele i święta kościelne:

700, 900, 1100, 1600

W dni powszednie:

wtorek i czwartek o 700, poniedziałek, środa, piątek i sobota o 1700 i 1800

w okresie wakacji:

poniedziałek, środa, piątek:

6.30 i 7.00

wtorek, czwartek i sobota:

godz. 17.00, 18.00

Wirtualny spacer